Z pamiętnika młodego medicusa

środa, 18 listopada 2015

I w cierpieniu łask można cudownych doświadczyć.

Napisałam Wam o tym, jak kiepskie miałam wakacje- wyjazd, gdzie okradli mnie, strach i stres, policja. Nauka i tyle. Potem kłopoty finansowe ciąg dalszy.
Egzamin- słabo napisany.
Zaraz po tym padł mi laptop- na amen. Obecnie od miesiąca ponad, korzystam z laptopa M., bo póki nie będę mieć umowy o pracę, nie ma szans na laptopa, by wziąć na raty.
Ale to i tak nic. Rzeczy zbyte i nabyte.
Najgorsze było, że mam żałobę. Zmarł mój ukochany i jedyny Dziadziuś. Od dawna chorował, wiele przeszedł, ale trzymał się zdrowo i jak na swój wiek krzepko.
Ostatnio pogorszyło się od około roku. Choroba postępowała, a nowotwór zaczął atakować. Osłabienie, nefrostomia. Słabł w oczach. Jeszcze w sierpniu był u nas w domu na 1,5 godzinki, bo tyle wytrzymał, kiedy mieliśmy w Parafii odpust. Był silny i walczył, by dożyć mojego kuzyna wesele... To był jego cel i marzenie. Na wesele nie mógł jechać , bo jego stan nie pozwalał. Nie poszedł już na błogosławieństwo. Ostatnie dni przed ślubem, gdy była ładna pogoda, trochę pospacerował. W dniu wesela poczuł się gorzej. Dostał gorączki, nie wstał już z łóżka. My byliśmy 200 km od niego, nie dało się przyjechać. Ciotka miała załatwić pomoc wcześniej i ta była. Jednak człowiek myślami na weselu, mimo wszystko był tam...
Nie wiem jak to jest, ale Pan Bóg czuwa. Mój brat, który pracuje w Warszawie miał urlop, ja kursy z ratownictwa, zamiast pracy, gdzie puszczali nas o 10.00. We wtorek przyszło załamanie. Od razu z kursów pojechałam. Dziadziuś umierał. To widać, kto wie, jak to wygląda. Kto nie, ciężki widok. To też nie jest chwila i już, jak na filmach. I nie prawda, że nie boli. Umieranie boli. Boli jak chuj. Krzyczy się z bólu i zwija. A śmierć jest wybawieniem. Leki nie przynoszą już wówczas uśmierzenia.
Już na wpół przytomny. Ledwo odpowiadał. Coś tam jadł, ale to łyżeczkę, może dwie. Ziemniaki i rosół. Tak kochał to zwykłe jedzenie. I to chciał. Nic innego.
Powiedziałam, gdy zastanawiała się ciocia czy jechać po księdza, żeby jechać i teraz kiedy jest jeszcze świadomy. Wcześniej miał ostatnie namaszczenie. Zdążył przyjąć Komunię. Cała rodzina była, wszystkie dzieci, wnuki, zięć, synowa... Każdy płakał po cichu. Trzymał za rękę i czuwał z nim.
Mój brat - widać było szok. W końcu nigdy nie widział jak człowiek umiera. Mój kuzyn- ścisał za mocno rękę, aż i tylko mówił "Dziadziuś nie zasypiaj". A ja myślałam, by jak najszybciej to się skończyło. By nie cierpiał. Bo to strasznie boli. Boli każdy dotyk, nawet najdelikatniejszy, boli każdy bodziec. Boli ŻYCIE.
Wracałam późno, w nocy. Kolejny dzień, był już nieświadomy. Coraz gorzej oddychał. W nocy krzyczał z bólu. Dostał Morfinę. Wiedziałam, że już niedługo. Jednak, wierzyłam i miałam nadzieję, że przyjadę, a jemu się poprawi. Bardzo miałam nadzieję. Nie da się być pragmatycznym. Nie zawsze. Nie jeśli kogoś kocha się. I tak gasło w nim życie. W piątek dostałam telefon, że zmarł. Poczułam...ulgę. Bo już nie cierpiał. Nie chciało mi się płakać. Bo nie wierzyłam, że go nie ma.
Dopiero jak zobaczyłam leżącego w łóżku... choć uśmiechał się i wyglądał tak ładnie....
Potem wszelkie przygotowania, codzienny różaniec, modlitwy etc.

Nauka i morał z tego jest taki: Można godnie umierać. Można umierać w domu, wśród bliskich, rodziny. Można umierać z Panem Jezusem.
Pomimo tego wszystkiego, długo nie cierpiał. W porównaniu, kiedy niektórzy umierają tygodniami.
Łatwiej i nam było przez to przejść psychicznie. Domowe hospicja - są trudne, ale jeśli kocha się, to woli się mieć kogoś w domu, a nie pozwolić mu byś samemu w tak trudnej i ciężkiej, ostatniej samotnej ścieżce, podczas pobytu w szpitalu.

Ale trzeba kochać i poświęcić się. Nie bać się. Można. Warto.

Miałam potem za 2 tygodnie sen. Ale to następnym razem.

Tęsknie. I czasem popłakuje. Teraz ryczę, jak to piszę. Bo wspomnienia wracają. Ale cieszę się, bo mogłam pożegnać się. Mam spokojne sumienie.Łatwiej było to przetrwać i przeżyć.
Łaska? Myślę, że tak i to ogromna. 

Doceniam to.



10 komentarzy:

  1. Nie widzialam nikogo umierajacego. Trudno mi to sobie wyobrazic... Ale dwa lata temu z narzeczonym zrobilismy sobie "ostatni wypad do stolicy". Moja mama zostala sama. Mloda kobieta i wydawalo sie wszystko ok. Ale nie cieszylam sie z wyjazdu. Czulam cos pod skora. Wracajac mama zadzwonila, bylismy w pociagu niedaleko od domu. Mama dostala zawalu. Trzymalismy ja na jednym telefonie, drugim dzwonilam po karetke i rodzine by ktokolwiek do niej przyszedl jak najszybciej. Przerazala mnie nysl, ze moze umrzec. Jej oddech i jeki... Bezsilnosc wtedy jest okropna. Na szczescie skonczylo sie dobrze. Uratowali ja w ostatnich chwilach. Teraz dziela nas kilometry i czasem boje sie, ze moglabym sie nie pozegnac... Nie wyobrazam sobie tez bym oddala ja czy kogos z rodziny do hospicjum czy innego przytulku... Chyba, ze nie moglabym zapewnic opieki odpowiedniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obecnie leczenie zawału jest bardzo skuteczne w Polsce. Dziś w medycynie zawału nie boimy się, ale bardziej późniejszych następstw. Przeżyłaś straszne wydarzenie z Mamą.Teraz musi dbać i uważać na siebie, a wszystko będzie dobrze.
      Co do hospicjów, przytułków, domów opieki - istnieją domowe pomoce i domowe hospicjum. W tym był mój Dziadziuś i uważam, że jest to dobre, jeśli ma kto opiekować się. Na szczęście On praktycznie do samego końca był samoegzystencjalny, nie był leżący- to też dużo ułatwia.
      To są ciężkie decyzje, nie potępiam nikogo, jeśli oddałby do ZOLu swojego krewnego, ale tylko w tym przypadku jeśli faktycznie rodzina nie jest w stanie poradzić sobie.

      Usuń
    2. Mojego narzeczonego babcia jest w hospicjum. Ma alzhaimera i jest po dwoch wylewach. W domu wszyscy pracujacy i sie starali ale ona w wiekszosci ma cialo sparalizowane. Bylo im ciezko i to rozumiem bo mimo pielegniarek i jakis rehabilitantow nie dawali rady. Widze jak przezywaja. Ale jesli ktos jest w wiekszosci samodzielny ale slaby... To ciezko mi byloby zrozumiec to.
      Moja Mama niby dba... Ale fajki pali jak smok :p i ma duzo stresow i wychodza co rusz nowe i gorsze wyniki... A to neurologiczne, a to inne... i myslelismy, ze serce i tarczyca to wszystko a tu o... W dodatku ma jeszcze mlodego na glowie a on tez doklada jej do pieca...

      Usuń
  2. Trzymaj się ciepło...
    Nie jest łatwo patrzeć na czyjekolwiek cierpienie, a już na pewno na cierpienie i ból osoby, z którą jest się w jakikolwiek sposób związanym. Nawet jeśli się wie od jakiegoś czasu, że jej ziemska droga się już kończy. Chyba nigdy nie można przyzwyczaić się w pełni do śmierci.
    Twój Dziadek na pewno patrzy na Ciebie z nieba i cieszy się, że ma tak mądrą i dobrą wnuczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może. Wiem, że przyszedł do mnie we śnie. Chyba pożegnać się jeszcze, bo już nie śnił mi się.

      Usuń
    2. Albo podziękować za to, że byłaś przy nim. Miałam kiedyś podobną sytuację, ale związaną z modlitwą w danej godzinie za daną osobę - okazało się następnego dnia, że akurat o tej godzinie ta osoba zmarła. A kilka/kilkanaście dni później ta osoba mi się przyśniła - było to jednorazowe :)

      Usuń
    3. Albo dowiedzieć się, że jest mu dobrze i jest z rodziną. Może to dziwne, może nie powinno się tak myśleć, jednak czasem uważam, że sny mają jakiś sens.

      Usuń
  3. I ja się wzruszyłam. RIP [*]

    OdpowiedzUsuń
  4. Niech Cię Pan Bóg pocieszy i doda sił. Jesteś bardzo dzielna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie jestem dzielna, po prostu psychicznie wiedziałam, że ten czas nastąpi. Choć wierzyłam i modliłam się, by jednak do mojego ślubu Dziadziuś dotrwał....

      Usuń